Kiedy trwałam w chorobie dałam sobie samej słowo, że nie będę się przejmować duperelami, bo życie jest zbyt krótkie i mało przewidywalne, i trochę szkoda trwonić cenny czas na to, by się skupiać na małostkach. Ale niestety ostatnio w autobusie, kolejny raz rozważając dylematy minionych tygodni, z żalem stwierdziłam, że wpadłam w marazm wynikający właśnie z przejmowania się rzeczami suma sumarum mało ważnymi. Obietnicę złamałam... Sfrustrowałam się tym faktem... Dodając do tego frustrację spowodowaną podjęciem decyzji, że rezygnujemy z wymarzonego wyjazdu do Czarnogóry zapętliłam się w złościach. W głowie pojawił się mętlik, a w sercu żal. Żal, że miało być tak pięknie, a nie jest. Złość, że jest dobrze, a czuję niedosyt i dyskomfort. I pewnie trwałabym w tych emocjach dłuższy czas, a tu jak zwykle z pomocą przyszła Góra. Dziś na mszy ksiądz zadał nam do przemyślenia pytania, które trochę naświetliły mi ścieżkę działania. Motto przewodnie brzmiało
: "miłość mierzy się ofiarą".
- Ile jestem w stanie ofiarować tym, których kocham?
- Z czego mogę zrezygnować, by ich uszczęśliwić?
Ale kij ma dwa końce...
- Ile mogę dostać od tych, których kocham?
- W jaki sposób ich rezygnacja z rzeczy dla nich istotnych może dać mi szczęście?
Pamiętając o tym, że należy kochać bliźniego swego
jak siebie samego, trzeba dbać o to, by dbając o drugą stronę nie zatracić siebie i odwrotnie, by nie skupić się za bardzo na sobie, bo można stracić drugą stronę... Te wszystkie rozważania doprowadziły do tego, że przedefiniowałam sobie pojęcie dupereli i stwierdziłam, że skupiam się na rzeczach pilnych i ważnych, bo kocham.