piątek, 24 lutego 2012

milczenie

Moi mili przepraszam Was za milczenie. Trudno mi sie zebrac i cos napisac. Ostatnio za duzo czytalam o raku i sama wpedzilam sie w kozi rog. Mocno to odplakalam... Nie wiem czemu ale wbrew logice skupilam sie na tym co zle, a nie tym co pozytywne w tych wszystkich artykulach. Teraz mam potrzebe by na chwile przestac myslec o chorobie i leczeniu. Chce dac sobie kilka tygodni na trwanie w niepamieci, w zaprzeczeniu, by odpoczac. Nie wiem czy to mi bardziej pomoze czy zaszkodzi, ale mam teraz taka potrzebe i postaram sie ja zaspokoic, dla swietego spokoju swojego i swoich bliskich.
Z bardzo dobrych wiesci to idzie wiosna. Jej zapach powoli unosi sie w powietrzu. A ja na glowie mam coraz wiecej dluzszych wlosow. Ekstra!

sobota, 11 lutego 2012

rozmyslania, rozkminiania

Dzieki bieli dostrzegamy czern. Dzieki smutkowi bardziej doceniamy radosc. Dzieki mrozom -29 cieszymy sie niczym dzieci gdy slupek rteci wskazuje tylko -5. Jak widac przeciwnosci sa nam w zyciu bardzo potrzebne. Pomagaja nam lepiej poznawac otaczajaca nas rzeczywistosc. Rozwijaja i zmieniaja nasze myslenie o swiecie i o nas samych...Pytanie czy zawsze to jest dobre i dziala na nasza korzysc?

Ostatnio mialam okazje zobaczyc polecony mi film "50/50." Opowiada on o chlopaku, ktory w wieku 27 lat dowiaduje sie, ze jest chory na rzadki nowotwor zlosliwy kregoslupa. Rozpoczyna sie walka. Chemia, ktora nie daje efektow, pozniej operacja i dzieki Bogu szczesliwy final. Dobrze, ze amerykanskie filmy maja to do siebie, ze pod koniec wyporostowuja skomplikowana rzeczywistosc, oczyszaja z negatywnych emocji dajac nadzieje, ze wszystko moze sie dobrze skonczyc. Ale nie mialo byc o tym. Mnie w tym filmie zaintrygowali drugoplanowi bohaterowie czyli rodzina, przyjaciele, znajomi chorego. Jak szybko potrafili zmienic perspektywe i nastawienie do czlowieka tylko po tym jak uslyszeli, ze jest chory na raka. W ciagu jednej chwili z nudnego pracownika chlopak zmienil sie w ciekawego goscia. Z nieatrakcyjnego, nie godnego uwagi podrywacza zmienial sie w faceta, z ktorym po kilku godzinach znajomosci warto pojsc do lozka.  Zastanawiajace jest co nimi kierowalo. Jakie czynniki wywolywaly te zmiany? Wspolczucie? Zal? Strach, ze ich tez to moze spotkac? Obserwujac te zmiany budzily sie we mnie trudne emocje. Czy teraz ludzie postrzegaja mnie jak Monike czy jak chora na raka Monike?
Przyznaje szczerze i bez bicia, ze ja tez ulegam takim zmianom perpsepktywy. Ostatnio na fejsie przeczytalam dziwne wpisy i pomyslalam, cos jest nie tak z tym czlowiekiem, po czym zobaczylam, ze chlopak jezdzi na wozku i pomyslalam idiotka jak moglas tak zle myslec o tym czlowieku...
W podreczniku do zarzadzania czasem wyczytalam, ze takie zachowanie ma swoje fachowe okreslenie - jest to zmiana kontekstualna. Zachodzi ona w ow czas gdy zmieniaja sie przyczyny (dlaczego?) danej sytuacji. Ja uparcie bronie sie przed takimi zmianami. Bronie sie przed naznaczaniem mnie rakiem. Pomimo roznych propozycji nie lubie wykorzystywac choroby, by sobie cos ulatwic, usprawnic. Chce byc postrzegana jak normalna Monika, bez jakiejkolwiek zmiany perspektywy. Przeciez rak to nie atut.



czwartek, 2 lutego 2012

cuda, cuda ogłaszają

Do pewnych rzeczy trzeba w życiu dojrzec. Do tego co trudne i wymaga od nas sporej odpowiedzialności jak życie na własną rękę, małżeństwo, posiadanie dzieci. Czy też do rzeczy mniej poważnych jak np picie napojów wysokoprocentowych czy prowadzenie samochodu. Ja ostatnio długo dojrzewałam do czegoś jeszcze innego, wręcz nietypowego. Do pójścia na mszę. Nie była to zwykła niedzielna czy codzienna msza. Była to msza o uzdrowienie i uwolnienie. http://www.se.neteasy.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=97&Itemid=38 Wiele o niej słyszałam od swoich najbliższych, którzy uczestniczyli w tych mszach na Śląsku. I im więcej słyszałam tym bardziej pragnęłam przeżyc coś tak wyjątkowego. Potrzebowałam jednak odwagi i prawdziwej wiary w to, że te msze rzeczywiście zmieniają. Dojrzewałam, dojrzewałam aż we wtorek otrzymałam świadectwo dojrzałości.
Msza jest rzeczywiście niezwykła, niesamowita, cudowna... nie tylko ze względu na to, że dzieją sie podczas niej prawdzie cuda. Ale również dlatego, że zarówno w trakcie jak i po niej odczuwa się tak ogromną siłę, dostaje zastrzyk niesamowitej wiary, nadziei... Trudno opisac to wszystko czego byliśmy tam świadkami, nie sposób wyrazic to słowami. Trudne do pojęcia są widoczne znaki (omdlenia, modlitwa językami), których byliśmy świadkami... 
Gdybym miała Wam odpowiedziec na pytanie co we mnie zmieniło uczestnictwo w tej mszy? to powiem Wam, że mam poczucie, że został mi zabrany ten ogromny lęk o to co będzie dalej z moim zdrowiem, życiem. Mam takie poczucie, że został gdzieś zabrany, zamknięty za grubymi drzwiami. W sercu czuję większy spokój i nie mam już takich trudnych do przełknięcia myśli o umieraniu. Mam wiarę, że będzie dobrze jakkolwiek nie będzie.
Czasami, by do czegoś dojrzec  potrzebujemy więcej czasu niż inni. Warto jednak nie podawac się w trudzie dojrzewania tylko pracowac nad sobą.  To naprawdę procentuje. Prawdą jest, że wszystko na ziemi ma swój czas i miejsce. Nic nie dzieje się bez przyczyny... Choc czasem na znalezienie przyczyny, powodów trzeba dłużej poczekac.