poniedziałek, 19 marca 2012

niezwykle spotkanie

"Moje uwielbienie" Andrzej Lampert

To było w sobotę. Wsiadłam do autobusu około godziny 14:50 na przystanku Niwka-kościół, przywitało mnie kilka uśmiechniętych Pań. Zajęłam miejsce. Spojrzałam przez okno i pomyślałam - czeka mnie teraz niezwykła podróż, w niezwykły czas... Wraz z kolejnymi przystankami autobus się zapełniał, a atmosfera w nim zaczęła się robić dość magiczna. Każdy z pasażerów z podekscytowaniem wyglądał przez okno wypatrując celu naszej podróży. Gdy zobaczyłam parking wypełniony autobusami i tłumy ludzi zmierzających w tym samym kierunku wiedziałam, że jesteśmy blisko. Chwilę później zza drzew wyłonił się piękny mur, a za nim jeszcze piękniejszy kościół - Sanktuarium Św. Józefa w Częstochowie. Poczułam wielką radość, że udało mi się tam dotrzeć. Pojawił się też strach - tyle ludzi, a ja tu sama... W tym momencie podeszła do mnie pewna kobieta, uśmiechnęła się i coś wspomniała o tym, że mamy dziś piękny dzień. Rzeczywiście pogoda była przewspaniała. Wysiadamy. Pani Ewa chyba zobaczyła obawy w moich oczach, bo zaproponowała bym jej towarzyszyła. Przyjechała tu po raz czwarty i już wiedziała w jaki sposób odnaleźć się w tym miejscu. Kamień spadł mi z serca. Ruszamy. W kościele tłum nad tłumami. Nawet igła już by się tam nie zmieściła. Powoli, powoli robi się przejście i docieramy do kaplicy znajdującej się blisko ołtarza. Czekamy na mszę. Czekamy aż pojawi się Ojciec Daniel z Czatachowej. W pewnym momencie przechodzi obok mnie mężczyzna ze służby porządkowej. Zatrzymuje się i prosi bym z pliku obrazków wybrała sobie jeden. Losuję jak zdrapkę w punkcie Lotto. Ale mi się trafiło: "Nawet gdybyś był najpiękniejszy ze wszystkich, gdybyś czynił znaki jak wyrzucanie złych duchów. Wszystkie te rzeczy są przeszkodą i nie możesz czuć się z nich dumny, bo nie są Twoją własnością. Szczycić się możemy jedynie naszymi chorobami i niesieniem krzyża każdego dnia". Nie mówcie, że to nie jest znak...
Wybija 18:00. Śpiew i dźwięk gitar wypełnia kościół. Czuć wielką siłę i moc. Po chwili głos zabiera Ojciec.  Modlitwa. Czytania. Kazanie - mądre, głębokie, wnoszące. Po raz kolejny dociera do mnie jak ważna jest modlitwa za ojczyznę, za rządzących, by byli wierzący; za kapłanów, by potrafili radzić sobie z trudnościami. Komunia. Ogłoszenia i godzinna przerwa. Wszystko zleciało w jednej chwili. A to dopiero początek...
Około 21:00 znajduję miejsce siedzące w kaplicy na klęczniku za ławkami. Dookoła mnie miejsce zajmują starsze panie, z którymi szybko nawiązuję kontakt. Opowiadają mi o tym, że znają Ojca Daniela, że jeżdżą na msze o uzdrowienie i uwolnienie od trzech lat, że doznały wiele cudów, otrzymały kilka charyzmatów. Ja w kilku słowach opowiadam im o sobie. W myśl cytatu z obrazka, mówię z czym tu przyjechałam, jaka choroba mnie tu sprowadziła.... 
Wybija godzina 21:00 zaczynamy się wszyscy modlić. Myślą przewodnią jest uwielbienie ran Jezusa. Pierwsza modlitwą jest uwielbienie. Śpiewamy, modlimy się. Niektórzy otrzymują dar języków i chwalą Pana językami. Ojciec Daniel prowadzi nas w modlitwie, podpowiada co mamy robić, by w pełni otworzyć serca i oddawać Jezusowi cześć. Niezwykły to czas. Czuć taką potęgę wiary ludu. Łzy spływają mi po policzkach, serce bije w przyśpieszonym tempie. Tak bardzo się cieszę, że mogę tu być! 
Po godzinie siadamy. Następuje czas dawania świadectw. Osoby, które doznały różnych cudów podczas poprzednich spotkań, opowiadają o tym czego Bóg dokonał. Głos zabiera między innymi kobieta, która była chora na raka obu piersi - została uzdrowiona. Swoje świadectwo daje także Stefan, który przyleciał z Irlandii. Jego Pan Jezus wyzwolił z nałogu narkomaństwa, a zadziało się to właśnie w Irlandii jak słuchał spotkania przez internet...
W tym samym czasie, kiedy ludzie świadczyli, jedna z moich modlitewnych sąsiadek mówiąc o tym, że cieszy się, że mnie spotkała wręcza mi różaniec, który dziś "przypadkiem" wzięła ze sobą. Obiecuje też modlitwę w mojej intencji. Znów zaczynam płakać...
Wstajemy. Zaczyna się modlitwa o uwolnienie. Trudno mi wyrazić słowami to jak zaczynam się czuć, co mam okazję obserwować. Wiem jedno - Duch Święty działa. Ojciec Daniel modli się żarliwie, my razem z nim. Nagle czuję jak robi mi się błogo na sercu. Mam takie poczucie jakbym się robiła bardzo miękka. Delikatnie z lekkim szelestem osuwam się na podłogę. Otwieram oczy. Już wiem, że podobnie jak wiele innych osób dostałam dar Zaśnięcia w Panu. http://www.centrumduchowosci.pl/pliki/dar_spoczynku_w_duchu.pdf
Wstaję i dziękuję! Ojciec Daniel rozpoczyna modlitwę o uzdrowienia duchowe. Co chwilę słychać jak ktoś zaczyna płakać lub śmiać się pełną piersią. Duch Święty działa! Uzdrawiane są kolejne osoby, kolejne osoby doznają cudu. Na tym jednak nie koniec. Dobieramy się w trójki i rozpoczyna się modlitwa o uzdrowienia fizyczne. W tych trójkach modlimy się za siebie prosząc o łaskę zdrowia, wyjścia z choroby. Modlę się razem z panią Barbarą i Heleną. W tle słyszę jak Ojciec Daniel mówi kogo lub z jakich chorób Pan uzdrawia. W pewnym momencie słyszę - jest tu Monika, ma 29 lat.. po całym ciele przechodzą mi dreszcze... dalej Ojciec mówi, jest tu z mężem.. niestety myślę sobie, to nie ja.. ta Monika wspólnie z mężem modliła się o dziecko. Zgodnie z tym co usłyszeliśmy za 2 miesiące o tej porze będzie w ciąży. Urodzi syna, którego ma nazwać Pio... Dzieją się cuda. Wiele cudów. Słychać płacz, słychać radość. Jest szczęście.
Ostatnią modlitwą jest modlitwa o wysłanie Ducha Świętego. Ojciec modli się o to, by Duch Św. obdarował nas różnymi darami, charyzmatami. Modlę się gorliwie, w wielkim skupieniu. Aż tu nagle ogarnia mnie wielka radość. Zaczynam się śmiać i to tak szczerze, głośno. Czuję jak ten śmiech ogarnia mnie całą, jak wychodzi gdzieś z brzucha. Zatykam buzię myśląc sobie, że już ok, przestań, ale nie mogę - tak bardzo chce mi się śmiać. Otrzymałam dar radości http://czatachowa.pl/charyzmaty/ Jestem taka szczęśliwa!!! Ciekawe co jeszcze odkryję... jakim darem będę mogła służyć...
Powoli kończy się ten niezwykły czas wielbienia, proszenia, dziękczynienia. Ojciec Daniel mówi: są tu osoby, które teraz sobie myślą, że straciły tu czas, że uczestniczyły w nabożeństwie, a nie doznały żadnego cudu, żadnego uzdrowienia... a Pan Jezus im odpowiada: tyle dziś Tobie dałem, tyle cudów dziś Tobie uczyniłem, a Ty jeszcze narzekasz...:) W niektórych Jezus działał spokojnie, bez widocznych znaków...
Jeszcze błogosławieństwo, kilka słów na dobranoc. Koniec - a chciałoby się jeszcze i jeszcze. Żegnam się z moimi nowymi znajomymi. Obiecujemy sobie, że jeszcze się tu spotkamy.
Droga powrotna do domu nie jest już tą samą drogą, bo my nie jesteśmy tymi samymi ludźmi. Wracamy odmienieni, uzdrowieni, a na pewno umocnieni w wierze. 

Nie wiem jaki Bóg ma plan wobec mnie, nie wiem czy rak wróci czy nie. Wiem jednak, że doznałam cudu - bo kocham życie ponad wszystko i mam wielkie pragnienie cieszenia się tym co dookoła. Chcę by świat był lepszy, więc ja będę lepszym człowiekiem. 

Mój tekst nie jest doskonały, bo choćbym nie wiem jakich słów i zwrotów używała trudno to wszystko opisać, tak, by odzwierciedlić to co się tam działo. Wobec czego zdaję sobie sprawę, że to co przeczytaliście może być trudne do pojęcia, że są w Was różne emocje, pytania, wątpliwości. To nie jest sprawa łatwa do pojęcia i dobrze, bo są to zbyt wielkie rzeczy, by były proste. Ale mam do Was wielką prośbę, byście zanim powiecie, że w to nie wierzycie, że to niemożliwe - wzięli udział w takim spotkaniu - na żywo bądź za pośrednictwem internetu. Wszystkie informacje znajdziecie tu: http://czatachowa.pl/ 
Pytajcie też mnie - chętnie Wam więcej opowiem.

środa, 14 marca 2012

rosniemy

Nastąpił kolejny przełom. W poniedziałek złożyłam wypowiedzenie chustce. Podziękowałam jej za wspaniałą współpracę i odłożyłam grzecznie na półkę. Teraz moje włosy mogą podziwiać i być podziwiane. :) 
Jak widać na załączonym, jakościowo nie najlepszym zdjęciu (za co przepraszam) moje brwi znowu zrobiły się bardziej krzaczaste, a rzęsy mają już prawie taką samą długość jak przed leczeniem. Jakoś to będzie.
Jeszcze 1,5 tygodnia i wracam do pracy. I zacznie się działanie. Jeju ale ten czas leci. Jeszcze trochę i będą wakacje. Nie mam dziś weny za bardzo. Na tym skończę. Jak mi wena wróci to znów się odezwę.Tymczasem cieszcie się wiosną.

czwartek, 8 marca 2012

jest słońce

Jak ja uwielbiam te coraz dłuższe, słoneczne dni. Już czuć zapach wiosny unoszący się w powietrzu. Jeszcze trochę, a nastąpi wybuch zieleni. Będzie pięknie! Będzie kolorowo!
A co u mnie oprócz tego, że cieszę się pogodowymi zmianami? Ze tak powiem roboczo się wdrażam.Wczoraj byłam na wewnętrznym szkoleniu. Cały dzień w murach firmy. To dopiero przeżycie! Wierzcie bądź nie, ale dla mnie cudowne uczucie..działać, zdobywać wiedzę, wypracowywać rozwiązania, cieszyć się obecnością fajnych ludzi. Wow! Taki spokój w sobie miałam. A do mieszkania wracałam jak na skrzydłach. Jestem! Żyję! Działam!
Takie dni uświadamiają mi jak było ciężko.. Ale to nie ważne, bo dałam radę. Jestem dzielna, bo wytrwałam! No w sumie nie tylko ja jestem dzielna.. R też! I Mama i Sister! Daliśmy radę - póki co!
Włosy rosną tak fantastycznie szybko, że jak mam większy przypływ odwagi to wychodzę bez chustki. Mam nadzieję, że na Wielkanoc moja głowa będzie przypominała dobrze wyrośniętą rzeżuchę, a nie jajo.
W kwietniu, maju i czerwcu będziemy się weselić na weselach! Szukam kiecki, która zakryje moje wypalone żyły. Widzieliście coś fajnego w sklepach? Chętnie zbiorę podpowiedzi.
Tymczasem idę pić zieloną herbatkę z okazji dnia kobiet. :) Kochane Babeczki dużo zdrówka, radości i miłości!