sobota, 30 października 2010

Samo życie

Siedzę sobie w cieplutkim pokoiku, piję przepyszną kawkę, patrzę przez duże okno na budzącą się sobotę i zadaję sobie  pytanie - co z tym życiem?  Muszę przyznać, że do tych życiowych rozmyśleń zainspirowała mnie Kinga R. no i oczywiście samo życie...
Toczące się zmiany, jak również perspektywa przyszłych zmian, sprawiają, że nieustannie zastanawiam się nad tym jak sobie poukładać to życie, by czuć się bezpiecznie i być szczęśliwą. Powoli zaczynam mieć wrażenie, że czas mojej stabilności zostaje zachwiany i czuję się z tym niepewnie. To znaczy cieszę się, że wiele się zmienia bo zmiany zwykle przynoszą coś dobrego, ale z drugiej strony czuję, że coś się kończy i szkoda mi tego... Zabrzmiało to jak opowieść o osiołku, któremu w żłobie dano w jednym owies w drugim siano albo jak historia o osobie, które chce mieć ciastko i zjeść ciastko... W sumie tak to trochę jest, bo z jednej strony chcę zmian, a z drugiej strony strasznie się ich boję. Pocieszam się tym, że to normalne, że w zarządzaniu zmianą o to właśnie chodzi by pokonywać strach myśląc o korzyściach, o wizji tego co dzięki zmianom osiągniemy. Oczywiście przy nieustannym badaniu ryzyka, definiowaniu barier i sposobów ich pokonywania. Ja ostatnio chyba właśnie za bardzo skupiłam się na ryzyku i na barierach. Często łapię się na tym, że poszukuję odpowiedzi na to:
  • Jak pogodzić życie prywatne i zawodowe? 
  • Jak mieć czas dla siebie i rozwijać się finansowo?
  • Co zrobić, by mieć czas dla dzieci i mieć za co spłacać kredyt?
I zupełnie nie wiadomo czemu, bo przecież jeszcze nie jestem mężatką i nie mam dzieci. To wszystko dopiero jest gdzieś tam przede mną, a ja już się tego boję, zamiast cieszyć się tym co wspaniałego ma nastąpić. Głupek ze mnie. Dzięki, że mogłam się Wam wyżalić i uzewnętrznić. Lepiej mi. Wracam do kawki i podziwiania słonecznej soboty. :)
Ps. Niebawem przedstawię Wam pomysły na ślubną fryzurę.

niedziela, 24 października 2010

Żywy, ciekawy, w stonowanych kolorach

Ostatnio jakoś nastąpił przestój w przygotowaniach ślubnych. To co najważniejsze już mamy, teraz trzeba zająć się drobiazgami. A jest ich trochę... Myśląć o stroju samej siebie to muszę zastanowić się nad: fryzurą, makijażem, bukietem, biżuterią, welonem tudzież woalką... Sporo tego.. A pewnie i tak to nie wszystko. Dlatego już zaczęłam poszukiwać różnych inspiracji. Rozpocznę od przedstawiania Wam tych kwiatowych.
Ponieważ połączymy się na wiosnę to chciałabym by bukiet był bardzo żywy, ciekawy, najlepiej w stonowanych kolorach. Hmm tak się zastanawiam czy określenia żywy i w stonowanych kolorach się nie gryzie? Ale może nie..
Który z poniższych bukietów najbardziej się Wam podoba?

źródło: http://weddingandflowers.info/2010/10/add-elegance-to-your-wedding-with-orchid-wedding-flowers-and-its-types/


źródło: http://www.arosebouquet.com/galleries/bridalgallery.htm
źródło: http://www.arosebouquet.com/photogallery/WB/WB-520.jpg
 
 
Liczę również na Wasze sugestie i podpowiedzi - może linki z ciekawymi bukietami. :)

poniedziałek, 18 października 2010

Dzieje się oj dzieje

Z ostatniej chwili... 
W ostatni weekend mieliśmy okazję uczestniczyć w zaślubinach Madzi i Piotra. Było pięknie! Wzruszająca uroczystość i rewelacyjne wesele w miłym towarzystwie!!! :) A wszystko otoczone dodatkowymi myślami, że na następnym weselu będziemy bawić się u nas... Już za 193 dni!
Przed tym weekendem planowałam sobie, że to wesele potraktuje jako próbę generalną. Sprawdzę co można podpatrzeć i skopiować :), a co zrobić ciutkę inaczej. Jednak jakoś tak mnie zalały emocje i empatia, że prawdę mówiąc, myślałam sobie jak to będzie u nas, ale bez żadnego porównywania. Jak wiadomo na Śląsku wesela same w sobie są ciutkę inne, więc po co sobie dodatkowo głowę było zawracać :)

Kilka dni wcześniej... 
Jakoś tak dużo się dzieje ostatnio w naszym życiu. Zmiany za zmianami i emocje związane ze ślubem odstawiłam na bok. /R powiedział, że zacznie się emocjonować w kwietniu./ Marzy mi się stabilność i chyba dlatego myślami jestem już we wrześniu 2011. Powoli czuję, że moja dotychczasowa życiowa sielskość niebawem zniknie i zamieni się w coś innego. Oby tylko lepszego...  Czujecie ten narastający we mnie niepokój? Kurcze gdybym tylko potrafiła mniej martwić się na zapas..

niedziela, 3 października 2010

Banał najistotniejszy

http://danagrantphotography.com/
Piękne te zdjęcia. Mają w sobie coś  z oczekiwania, wyczekiwania, radości....Jak zobaczyłam je po raz pierwszy  pomyślałam sobie piękna woalka :) (ostatnio to moje nowe zboczenie).. Kiedy powróciłam do nich po jakimś czasie  wyobraziłam sobie, że przedstawiają one scenę z filmu Romeo i Julia. Julia wypatruje swoją Miłość na balkonie, kiedy Ten wchodzi do jej pokoju wita go promiennym uśmiechem... W mojej wyobraźni historia tego Romeo i Julii trwa i rozwija się szczęśliwie....
No tak.. Romeo.. Książę na Białym Rumaku.. Rycerz w srebrnej zbroi... Brad Pitt...Paddy Kelly...  każda z nas jako mała dziewczynka marzyła o swoim własnym Boskim Przystojniaku. Marzyła o cudownym mężczyźnie, który będzie jej i tylko jej. Cokolwiek miało to znaczyć... Z biegiem lat większość dziewczynek zaczęła się przekonywać, że nie wystarczy by miał tylko ładną aparycję. Zaczęły szukać kogoś kto ma przede wszystkim "potencjał ekonomiczny". Jednak po jakimś czasie w skutek rozwoju swojej zaradności dziewczynki na nowo zmieniły priorytety poszukiwań - najważniejsze dla nich stało się to by był dobry, by dbał... by kochał....
Teraz kiedy leżę sobie chora w łóżku i mam głowę pełną przemyśleń, coraz bardziej dociera do mnie właśnie to hasło: by był dobry.. by dbał. Jakie to ważne czuć wsparcie drugiej osoby. O ile bardziej czuję się bezpieczna wiedząc, że jest. Wiedząc, że jak zadzwonię to przyjedzie, pomoże, wysłucha... Taki banał, a zobaczcie jak istotny. 
Drogi R. dobrze, że jesteś! Mój wspierający, dobry współczeny Rycerzu w stalowym mundurze :)

sobota, 2 października 2010

MK czy MJ czy moze M K-J?

Kiedy tak myślę sobie o ślubnych formalnościach do głowy wpada mi jedno, pewnie dla niektórych zasadnicze, pytanie - co z nazwiskiem? Zmieniać? Nie zmieniać? Zostać przy swoim? Czy przyjąć męża?  A może pójść na tzw. kompromis i zostając przy swoim dodać nazwisko męża? Trzeba przyznać, że tych możliwości trochę jest.
Myśląc sobie co będzie dobre dla mnie i dla mojej przyszłej rodziny postanowiłam poszperać w książkach i znaleźć odpowiedź z czym powiązane jest to całe zamieszanie ze zmianą. No i moi drodzy okazało się, że zmiana nazwiska jest symbolem przejścia spod władzy ojca pod władzę męża. Jak pierwszy raz to przeczytałam to zrodził się we mnie bunt! Pod jaką władzę?! Jestem niezależną kobietą i nikt mną rządzić nie będzie! Ojciec mną nie rządzi to mam na to dać przyzwolenie mężowi?! Ale kilka sekund później powiedziałam sobie hola hola, stop umysłowej przemocy / niemocy! Zdałam sobie sprawę, że wpadłam w jakiś schemat. Władza nie musi się przecież wiązać z dyktatorstwem :) może się wiązać z partnerstwem. Skoro wspólnie postanawiamy zbudować rodzinę to powinnam zaakceptować fakt, że to już nie ja sama o swoim życiu będę decydować, ale na wielu płaszczyznach będziemy to robić razem. I pomimo tego, że odezwał się we mnie głos zbuntowanej kobiety to jednak po jakimś czasie dobrze zaczęło mi być z myślą, że R będzie głową rodziny, a ja jego szyją :) I niech inni myślą co im w duszy i w głowie gra, ale jakoś dobrze mi z faktem, że za 209 dni będę miała inne inicjały :)
Dla rozluźnienia po tak ciężkich tematach - skecz o zmianie nazwiska http://www.youtube.com/watch?v=DbbPtxVdEOY