czwartek, 20 października 2011

kap kap

U nas za oknem pochmurno, zimno ale nie szaro. Jesień obdarowała nas złocisto-bordowymi koronami drzew. Wyglądają niczym malowane. Piękne! Takie obrazy tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, że jesień jest urocza. Naprawdę lubię to :) 
Co nowego u mnie. Po pierwsze dzisiejsza chemia mi przepadła. Jak to pani doktor skwitowała wyniki mam fatalne, muszę się odbudować. A jeśli się odbuduję to za tydzień  rozpocznę kolejną pięciodniówkę, która to już śni mi się po nocach. Wiem, że to błąd ale jakoś nie umiem przestać myśleć o tych kroplówkach, które kap kap spływają całymi dniami. Na samą myśl o tym poczuciu szpitalnego osłabienia ściska mnie w dołku. Chyba już jestem zmęczona tym leczeniem... No i właśnie po drugie wieczorami R wchodzi w rolę pocieszyciela, bo za dużo myślę, a wiadomo od tego myślenia robią mi się mokre oczy... I znowu kap kap tylko, że w domu płyną łzy... Marzy mi się już koniec tego wszystkiego, powrót do normalności do zwykłej codzienności. Oczywiście robię różne uniki i próbuję uciekać w różne zajęcia, by się oderwać od świata chorób i wniknąć np w świat innowacji, czy świat Frajdy - ale to takie lekarstwo na kilka chwil. Generalnie potrzebuję dłuższej odmiany i może przedłużony o poniedziałek weekend w Ciechanowie pomoże mi na chwilę zapomnieć o raku i tej całej historii. Mam wielką nadzieję, że tak właśnie się stanie, bo naprawdę czuję, że powoli więdnę. Oj przepraszam za ten smutek, jakoś nie mam weny by pisać z energią. Wybaczycie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz