poniedziałek, 28 listopada 2011

jest szansa!

Spóźniłam się. Przepraszam. To wczoraj wieczorem miałam napisać, że jeszcze tylko jedna! wierzycie w to? tylko jedna pięciodniówka. Normalnie jak to piszę to ryczę jak bóbr!!! Jeszcze tylko jedna!!! (Mam nadzieję, że nic więcej nie wyskoczy ) Jak dobrze pójdzie to rozpocznę ją 12.12.2011. czyli w drugą rocznicę naszych zaręczyn. :) I mam prośbę skoro tak dobrze nam idzie wspólna akcja trzymania kciuków to proszę byście w niej dalej uczestniczyli. W ramach ćwiczeń przedświątecznych - jednego dnia prawa ręką, drugiego lewa  i tak prawy kciuk do lewego do 12, a może nawet 21.12:) bo dziś też zapisałam się na 21.12 na tomografię komputerową. Tak więc istnieje możliwość, że jeszcze przed wigilią będę wiedziała jaki skutek odniosło leczenie.
Boże jak to wspaniale, że ta niepewność i to wszystko ma szansę się skończyć w tym roku! Tak mi z tym dobrze! Że nie mogę przestać ryczeć. Tylko, żeby wszystko dobrze było. Będę piła ziółka, jadła pestki brzoskwini, piła nalewki z papryki i dbała o siebie tak tylko jak będę mogła, tylko żeby już dobrze było. Żebyśmy w końcu mogli zacząć żyć! Żebyśmy mogli pójść bez stresu na spacer, do Arkadii na zakupy, ale nie najpierw pojechać do mojej ukochanej Kalwarii Zebrzydowskiej, która śni mi się prawie co noc...
Uwierzycie w to?- Jeszcze jedna! :)

Ps. Po ostatniej chemii pani doktor postanowiła, że da mi jeszcze nowsze leki przeciwwymiotne - odżałowałam perfumy i kupiłam (bo drogie są, że sic!)- dzięki nim mój przyjaciel kibelek nie jest mi od wczoraj już taki bliski. I mogę coś jeść. Jest dobrze! A za kilkadziesiąt minut będzie Mama i będzie już pełnia szczęścia.

A dla Was wszystkich piosenka znaleziona przez Gosię - http://www.youtube.com/watch?v=lgphX7R1zbY&NR=1

niedziela, 20 listopada 2011

czerwoność

Kaszanka (na Śląsku zwana krupniokami), buraczki w różnej postaci, szpinak, mięso szczególnie czerwone, herbatka ziołowa z pokrzywy, tabletki: soldifer jakiś tam, bio- coś tam, to przepis na podwyższenie czerwonych krwinek w organizmie. Bo jak się w czwartek okazało tym razem to ich mam za mało. Jutro mam powtórkę badania i jak dobrze pójdzie to zostanę na 5 dni piątego - przedostatniego - kursu chemii. Jeśli tak się stanie to zwiększą się moje szanse na to, że przy wigilijnym stole skupię się na karpiu, a nie na chemii. Jednak bez względu na to czy ta chemia pod choinką będzie czy nie to jednego jestem pewna - będę ryczeć. Będzie ryk! Oj... będzie. I to nie tylko dlatego, że ostatnio dość łatwo u mnie wywołać płacz. Generalnie nie należę do twardzieli, tylko raczej do tych bardziej miętkich :) Ale teraz to już mega płaczek ze mnie. W ostatnich dniach powodów do trenowania swych wzruszeń miałam wiele. Antosiowi poprawiło się zdrówko i nie jest już konieczna operacja. To normalnie cud jakiś! W piątek urodził się Szymek kolejny kuzyn, a nie sorki, syn kuzyna :) A dziś się wzruszyłam jak po dwóch dniach spędzonych z siostrzenicą R, ta się popłakała , bo wyjeżdżałam do Warszawy. Mocno mnie przytuliła, obdarowała słodkim buziakiem i w ryk. Tak mnie to wzruszyło, że  jeszcze trochę, a sama bym mega mocno płakała... Urocza ta Oleńka! :) Obiecałam jej, że jak już nie będę musiała jeździć do szpitala spędzę z nią więcej niż 2 dni.Dzięki niej mam dodatkową motywację do tego, by szybko kończyć leczenie, pielęgnować skórę głowy, by szybciej rosły włosy i wracać do świata normalności.
I wiecie co to nie przez trud, nie przez ból, nie przez cierpienie, ale przez takie właśnie momenty wigilijny stół okryję swymi łzami. Bo życie choć trudne jest piękne! Bo oprócz trudów i lęków jesteśmy obdarowywani też wspaniałymi prawie magicznymi chwilami! Tylko musimy nauczyć się je bardziej cenić, częściej dostrzegać. Musimy nauczyć się cieszyć się drobnymi rzeczami, bo one budują naszą codzienność... A reszta jakoś sama się ułoży! Wierzę w to mocno i mam nadzieję, że Wy też wierzycie!
Tak więc idę jeszcze do kuchni dopieścić swoje czerwone, by w przyszłą niedzielę o tej porze móc cieszyć się razem z Wami, że została mi już tylko jedna chemia.
Coca cola w tym roku nie śpiewa to ja Wam zanucę - coraz bliżej święta, coraz bliżej święta! :) http://www.youtube.com/watch?v=W5l3hGXzK3g&feature=related

środa, 16 listopada 2011

slabosc

Piszę ostatnio niewiele, bo niewiele mam weny. Nieustannie jest mi ciężko na żołądku i nadal regularnie przyjaźnię się z kibelkiem. Przyznam, że ta przyjaźń jest dość trudna i uciążliwa. Codziennie wstaję z nadzieją, że tego dnia nie będziemy się już tak często widywać, ale niestety... nadal pozostaje wiara, że dzień następny będzie lepszy. Póki co mam jedzenio i picio wstręt. A żyć jakoś trzeba, by mieć siły  do walki. I zrobiła się ze mnie straszna beksa. Widzicie już nie jestem tak dzielna jak byłam. I strasznie mi tego brakuje...

niedziela, 13 listopada 2011

niezly motyw

Dopiero co bardzo mi się chciało pojechać na Śląsk, a tu już jutro będzie pora, by wracać do Warszawy. Czas normalnie przecieka między palcami. W sumie to powinnam się cieszyć, bo szybko zleci ten trudny czas, czas wyczekiwania Świąt i końca leczenia.
Póki co nadal zbieram się do kupy po czwartej chemii, ciągle mam jeszcze  rewolucje żołądkowe, na szczęście umiem przejść nad nimi do porządku dziennego, dzięki czemu ostatnio refleksyjnie spędzam szybko upływające dni. 
Niedawno stuknął mi 28 roczek, akurat tego dnia miałam wlewkę i siedząc na szpitalnym łożu ze spoconymi oczami odbierałam Wasze życzenia. Trafiały prosto w moje serce i były dla mnie mega, mega ważne, bo dodawały sił. Tak bardzo bym chciała, by to zdrowie, którego Wszyscy szczerze życzyli, wróciło, bo bez niego tak ciężko... Prawdą jest, że jak zdrowia nie ma to o resztę ciężko. Ambicje uciekają w kąt czasem tylko się wychylają przypominając, że oprócz zdefiniowanych przez Maslowa potrzeb fizjologicznych i bezpieczeństwa są jeszcze inne, takie wyższego rzędu. Wtedy ogarnia mnie wielkie pragnienie działania, zmieniania, wytężania tężyzny umysłowej. Nie tak dawno, bo jakieś parę dni temu, kiedy to R był w delegacji przebudziłam się o 6 rano i uniesiona wielkimi ambicjami zaczęłam myśleć o szkoleniu, które marzy mi się poprowadzić. Głowiłam się nad tym jak dostarczyć największą wartość klientom i.... zasnęłam. Obudziłam się po 7 i do głowy wpadł mi genialny motyw przewodni całego szkolenia. Byłam taka dumna ze swoich szarych komórek, że aż uśmiech taki szczery, prawdziwy zawitał na mojej twarzy. Proces inkubacji działa! A to wydarzenie umiliło mi dzień, bo czułam, że mogę więcej! Przypomniało mi to czasy, kiedy to działałam do utraty tchu i miałam z tego taką satysfakcję! Oj mam  taką wielką nadzieję, że już niebawem urzeczywistnię mój szkoleniowy sen i zacznę ciekawie przekazywać wiedzę zaspakajając swoje uśpione potrzeby samorealizacji.
 Póki co mam teraz tydzień bez chemii, w czwartek miałam zacząć 5 pięciodniówkę, ale w weekend pani od mieszania chemicznych mikstur nie może zjawić się w szpitalu, stąd przedostatnia chemia zacznie się od poniedziałku. Tydzień z wlewkami szybko zleci i weekend będę miała na to, by tak z grubsza dojść do siebie.  Potem zostanie jeszcze tylko 6 chemia i nadejdą Święta! Bo coraz bliżej Święta!!!

poniedziałek, 7 listopada 2011

żałuję, że mam...

Dzięki opiece mojej kochanej Siostrzyczki dochodzę do siebie... no już prawie u siebie jestem, jeszcze tylko kilka kroków i będę. Jakoś coraz trudniej jest mi odzyskać pełen power po tych wszystkich wlewach. Ale co? Już nie długo! Już nie długo! A tymczasem...

...żałuję, że mamy w mieszkaniu telewizor. Ostatnio jak nigdy dostrzegłam, że przez ten sprzęt bardzo dużo się traci nie tylko czasu, ale szczególnie nerwów... Ja jakoś ostatnio coraz bardziej jestem poirytowana pustką, która przebija z tych wszystkich programów, serialów, faktów, wydarzeń itd.itp. Wszystko takie napompowane, bez wyrazu, bez życia... No ale co mimowolnie rano włączam telewizję śniadaniową i wkurzam się tylko nad małostkowością problemów jakie mają gadające głowy. I nie wyłączam tylko słucham o tym, jak jeden opowiada, o tym, że nie może przeżyć, że w Polsce ludzie źle się ubierają, bo nie podążają za modą, a drugi rozwleka się na temat tego, że "pulpety" o rozmiarze 42 noszą leginsy, a oczywiście nie powinny. Szczęściarz jeśli tylko z takich powodów spać nie może. Wieczorem oglądam skaczących po parkiecie różnych utalentowanych i się wkurzam, bo Ci co ich oceniają znowu jakieś między jurorskie rozgrywki mają. Ten powie, że tamten od tańczących gwiazd mu może, tamten mu się odgryza i już temat na kolejnych kilka odcinków wyczerpany. Pustka, małostkowość, próżność... tylko czemu ja to oglądam? O tyle więcej książek mogłabym przeczytać, o tyle więcej postów na blogu napisać, ale nie bo oglądam tych co przedstawiają nam świat w takich bladych kolorach jakby tych wyraźnych brakowało... Czemu ja to oglądam? Hmm...dłuższą chwilę pomyślałam i już wiem - z lenistwa, z braku sił, z braku cierpliwości do śledzenia literek, bo inni tak lubią....Ale Nowym Rokiem nowym krokiem. Obiecuję sobie, że jak tylko wrócę do swojego poprzedniego wigoru telewizor będę włączać od wielkiego dzwonu. Zacznę w pełni korzystać z kultury przez duże K. Kino, teatr, koncerty, festiwale, kabaretony to wszystko na mnie czeka!!!  I tak będę doznawać katharsis wyrzucając z siebie żółć wlaną we mnie przez tych wszystkich próżnych dla których życiowym problemem jest wystająca u kobiet bielizna.

środa, 2 listopada 2011

jestem

Jestem, jestem... Wróciłam ze szpitala i przewracając się na kanapie z boku na bok dochodzę do siebie. Jak tylko wydobędę z siebie zatopione pokłady energii to napiszę więcej. Obiecuję. Tymczasem pozdrawiam.