czwartek, 26 sierpnia 2010

Ślub i wesele na Błękitnym Oceanie

Wiecie nad czym się wczoraj  zastanawiałam?! Nad tym jak wyglądałaby kanwa strategii wesela i w jaki sposób można by wykorzystać to narzędzie do stworzenia koncepcji wesela, które byłoby błękitnym oceanem na rynku wszystkich ślubnych imprez. No i jak na konsultanta do spraw innowacji przystało postanowiłam przemyśleć całą ideę ślubu oraz wesela i poszukać jakichś przełomowych pomysłów, których wdrożenie dostarczyłoby dodatkowej wartości klientom ostatecznym - czyli gościom. :) No i wyszło moje zboczenie zawodowe. :)
Krok 1 - research
Kiedy wpisałam w wyszukiwarkę wedding innovations Szanowny Pan Google w 0,16 sekundy znalazł mi 2.060.000 inspiracji. Jak by to powiedziała Niania Frania - "O mój Boże!" Jak się w tym gąszczu odnaleźć? Na szczęście mam swoje sprawdzone sposoby :)
Oto pierwsze wyniki:
1. Innowacyjne wejście do kościoła - nie jakiś tam marsz, romantyczne stawianie kroków przy blasku fleszy i potoku łez - tylko show, prawdziwe you can dance - http://www.youtube.com/watch?v=4-94JhLEiN0

2. Innowacyjne stroje dla gości - na weselu, szczególnie pierwszego dnia, kiedy goście się jeszcze nie znają, każdy domyśla się kto jest kim - a to Babcia Panny Młodej czy Młodego, a może to nie Babcia tylko jakaś Ciotka. A można to uprościć - http://www.cafepress.co.uk/keepsake_arts.122129829 Jaki model chcielibyście założyć?

3. Dodatki Panny Młodej - jaką torebkę powinna mieć Panna Młoda podczas ślubu? Powiecie - nie radzimy brać torebki, bo trzeba trzymać bukiet. Ale przecież Młoda musi gdzieś włożyc pakiet chusteczek, skarbczyk, dowód osobisty.. i ktoś wymyślił super sposób - torebka z kwiatów!

4. Jest też wersja druga umożliwiająca posiadanie torebki -  kwiatki można mieć z tyłu przypięte do sukienki.

http://www.weddingbee.com/tag/flower-girl/page/2/
5. Zaproszenia - milion szablonów w Internecie, milion gotowców w sklepie. Co można zrobić by się wyróżnić? Hah znalazłam super innowację. Skoro odwiedzamy całą rodzinę by wręczyć im zaproszenia, które lądują później w szufladzie lub w koszu zróbmy coś by zostawili je na wierzchu - umieśćmy na nich życzenia z okazji Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy. Uniwersalny projekt - na cały rok. 3 w 1! :)

To tyle na dziś. Co myślicie o tych innowacjach? Ja od dawna uważam i zdania nie zmienię - innowacje są dla mega odważnych. Ciekawe na ile ja i R będziemy odważni ;)

wtorek, 24 sierpnia 2010

Poszukiwania ciekawych nutek

Kiedy myślę sobie o pierwszym tańcu to zastanawiam się do jakiego utworu najlepiej byłoby tańczyć bądź "deptać kapustę".  Marzy mi się, aby pierwsza piosenka była wyjątkowa, oryginalna, no i o miłości. :) Kryteria są dość trudne, więc już zabrałam się jza poszukiwanie tej wymarzonej muzyki...
W weekend buszowałam po youtubie, po myspacie. No ale Gucio. Póki co nie trafiłam na nic co powaliłoby mnie na kolana, ujęło za serce..  Zaś utwory, którym nadałam status - ewentualnie mogłoby być nie przypadły do gustu R...  No ale nie załamuję się i  szukamy dalej (R się włączył w ten temat :)), jeśli się nie uda to będziemy musieli przedefiniować kryteria, jak to się mówi zejść z tonu :) 
Podzielę sie z Wami jednym z efektów moich poszukiwań -  jest nim włoska piosenka z pięknymi słowami.... http://www.youtube.com/watch?v=LvNvkWej4CA tu możecie znaleźć jej tłumaczenie na angielski. http://lyricstranslate.com/en/io-che-amo-solo-ti-i-who-love-only-you.html

A może Wy znacie piękne, oryginalne piosenki o miłości? Rzucicie jakąś podpowiedź.. Pleaseee :)

piątek, 20 sierpnia 2010

Kilka refleksji po przeczytaniu magicznej książki

Jak to w życiu bywa - człowiek potrafi sobie wszystko bardziej lub mniej racjonalnie wytłumaczyć tylko po to by czuć się komfortowo. Do tej pory stresowałam się na samą myśl o tym, że podczas ślubu wybuchnę płaczem. Aż tu w jednej magicznej książce o ślubnych tradycjach znalazłam przesąd mówiący o tym, że jeśli Panna Młoda uśmiecha się podczas ślubu to zapowiada to nieszczęście, jeśli zaś popłakuje to wróży to pomyślność. :) Więc jeśli będę płakać to będziemy mieć pomyślne życie, jeśli natomiast zechce mi się śmiać to będziemy mieli szczęśliwe życie - przypominam, że inny przesąd mówi, że Para Młoda uśmiechnięta podczas ślubu będzie miała happy life. :) I to jest piękne, bo jakby nie było to i tak będzie dobrze.
W tej samej magicznej książce znalazłam ciekawy wierszyk, który ponoć w XIX wieku był jedną z modlitw, którą co wieczór "stare panny" odmawiały prosząc o męża.

"Już minęło szesnaście latek,
Czas mi się wpisać w rejestr mężatek (...)
A nie daj mi Boże w wianuszku umierać
Czy stary, czy młody nie będę przebierać."

Co o tym myślicie? Ja jak to przeczytałam za pierwszym razem to się uśmiechnęłam, za drugim razem zaśmiałam, a za trzecim  wpadłam w zadumanie... Rety, jak można w wieku 16 lat popadać w taką desperację,  żeby modlić się o jakiegokolwiek faceta, który mnie zechce!!  Co taką osobą mogło kierować? Dobrze, że nie żyje w tamtych czasach, bo chyba trudno byłoby mi się dostosować do warunków obowiązujących. Ufff...jak to dobrze, że czasy się zmieniły i do takich aktów desperacji już nie dochodzi - no chyba, że o czymś nie wiem. :) 
Urodzony 27 lat temu. Ma potencjał.
źródło: http://www.fotosearch.pl/thumb
/GLW/GLW208/gws130009.jpg
A właśnie, jeśli chodzi o wiek, to ta sama magiczna książka otworzyła mi oczy na jedną ważną sprawę. Może wiecie albo i nie wiecie, że w XIX wieku mężczyźni żenili się mając 25-29 lat. Dlaczego? Bo w tym wieku posiadali już odpowiedni potencjał ekonomiczny. No bombowe określenie. Nie piszą, że mieli duży majątek, kilka pałaców, fabrykę żarówek czy stado koni ale mieli potencjał!!! I zapewne było tak, że jak Panienka wymodliła młodszego to on był z potencjałem ( nie mylić z potencją), a jak  tego starego to z majątkiem (coś za coś).
To co mnie urzekło w tej całej historii z  potencjałem ekonomiczny to fakt, że jest on jednym z najbardziej znanych i analizowanych motywów zamążpójścia.Od zarania dziejów, w każdym miejscu na kuli ziemskiej ten aspekt miał mniejszy lub większy (ale raczej większy) wpływ na to który kawaler jest właściwy dla danej panny. I takie działania  na przestrzeni wieków nie wiele się zmieniły. Różnica jest taka, że kiedyś kiedyś ów potencjał ekonomiczny (zrealizowany bądź dopiero wskrzeszany) oceniały  całe rody, później rodziny, jeszcze później rodzice, a teraz na szczęście ten potencjał i kilka innych :) oceniają same przyszłe Panny Młode. Patrząc oczywiście na to który wybranek będzie najlepszym mężem, ojcem i ... kochankiem. :)

A ów magiczna książka to: "Śluby polskie. Tradycje, zwyczaje, przepisy". Dzieło popełnione przez  Hannę Szymanderską

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Brakujący element

Pomimo tego, że mieliśmy już zamówioną mszę, salę, zespół na wesele, wydawałoby się, że rzeczy najistotniejsze, to ciągle miałam poczucie niedosytu. Ciągle czegoś mi brakowało. Uczucie straszne!!! Żeby je zabić szukałam "tego czegoś" na forach internetowych, blogach, na portalach poświęconych tematyce ślubnej i nic.. Kompletny brak podpowiedzi i trafionej inspiracji... aż tu wczorajszego wieczoru kiedy po raz kolejny buszowałam po stronach www, znalazłam TO na co tak długo czekałam. Trafiłam na TO coś co stanie się dopełnieniem dzieła :) Wiecie o czym mowa? Niektórzy pewnie się domyślają - o muzyce na ślub.
Znalazłam całkiem przypadkiem bądź z woli losu i przeznaczenia  Agencję Artystyczną "Dobra Muzyka" (i to ze Śląska, z Katowic!), która urzekła mnie swą melodyjnością i czymś jeszcze, hmmm ale trudno TO opisać.. TO trzeba przeżyć... Mój sposób na przeżycie był prosty: włączałam ich nagrania, zamykałam oczy i przenosiłam się w przyszłość. Widziałam nas kroczących do ołtarza (oczywiście z uśmiechem na ustach - bo to wróży szczęście) w takt pięknej muzyki... I co, oczywiście wtedy się poryczałam, więc nie wiem jak ja się ogarnę w dniu prawdziwego ślubu. Ale było pięknie... Serce biło mocniej!
Taka jestem zadowolona, mówię Wam, bo gdy do nich dziś zadzwoniłam to okazało się, że termin mieli jeszcze wolny, zaproponowali kilka ciekawych rozwiązań, podesłali sporą listę utworów z których możemy wybierać. No super!!!
Już zdecydowaliśmy  R który duet instrumentów wybierzemy, ale to niech będzie dla Was niespodzianka.
Jeśli jesteście ciekawi jak brzmią owi Talenciarze to kliknijcie tutaj  http://www.dobra-muzyka.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=30&Itemid=11
I koniecznie dajcie znać, które utwory najbardziej się Wam podobają.

niedziela, 15 sierpnia 2010

Mała, czarna książeczka

Dawno, dawno temu kiedy byłam małą dziewczynką na coniedzielnej mszy świętej siadałam w ławce z Mamą. Mama jak każda kobieta miała w torebce różne, jak mi się wtedy wydawało, dziwne rzeczy. Wśród nich znajdowała się tajemnicza, mała, czarna książeczka. Mama co niedzielę wyciągała ową  czarną książeczkę przed mszą  i czytała ją, a tak naprawdę za każdym razem czytała jej początek...  Ja niestety nie mogłam  bawić się tą książeczką, bo Mama mówiła, że to ważna i święta rzecz. W sumie długo nie marudziłam by dostać książeczkę w swoje łapki, bo czytać nie umiałam, a książeczka przecież nie miała żadnych innych obrazków, prócz dwóch połączonych kółek znajdujących się na okładce.
Wtedy myślałam sobie (niezła jestem, że to pamiętam), że jak się ma taką właśnie książeczkę to znaczy, że się jest dorosłym i marzyłam o tym, że pewnego dnia i ja będę miała taką książeczkę (tylko z obrazkami). W sumie na realizację tego właśnie marzenia nie musiałam długo czekać. W wieku 6 lat przystępując do komunii świętej (na Śląsku dzieci mogą przystępować do komunii w zerówce lub w 2 klasie) otrzymałam czarną książeczkę. Niestety ta wersja książeczki różniła się od tej, którą posiada(ła) Mama. Było na niej napisane Skarbczyk (na Mazowszu mówi się na to Modlitewnik) i nie było dwóch połączonych kółek. Jakiż wtedy był mój zawód.... niewyobrażalny... Co prawda moja książeczka była zaopatrzona w obrazki, dzięki zdolnościom platycznym rocznej Karoliny w pewnym momencie obrazków (przypominających sztukę współczesną) było więcej, ale  pomimo tego książeczka nie była taka fajna jak ta Mamy.  Wtedy ktoś mi wytłumaczył, że taką samą książeczkę jak Mama ma również Tata, i że te dwa kółka z okładki  to pierścionki Mamy i Taty (czytaj: obrączki), i, że  takie czarne książeczki dostaje się jak się wychodzi za mąż (bądź żeni oczywiście). I, że jak kiedyś będę miała ślub to też taką dostanę. W tamtym momencie wydawało mi się, że czasy kiedy będę posiadała magiczną czarną książeczkę Mamy są tak bardzo odległe, że prawie nieosiągalne.  A tu proszę za 257 dni zasiądę w kościelnej ławie obok R, a przede mną będzie leżała biała książeczka (taka teraz moda, czasy się zmieniają) z dwoma połączonymi kółkami (czytaj: obrączkami).
Biała książeczka jest moja, czarna R

Ps. Zakup już dokonany - to jeden z owoców pielgrzymki.

środa, 11 sierpnia 2010

W oczekiwaniu na plony...

Wróciliśmy z Kalwaryjskich szlaków.

Tak jak przypuszczałam, było inaczej. Tym razem to nie było takie proste.. Fizycznie było trudniej niż zwykle, a duchowo... Póki co trudność sprawia mi zebranie myśli, uporządkowanie ich i sklecenie z nich wypowiedzi, w dodatku jeszcze takiej, którą bylibyście w stanie zrozumieć... W chwili obecnej wszystko co tam przeżyłam jeszcze we mnie dojrzewa. Opowiem Wam jak rozkwitnie choć mam nadzieję, że wcześniej po owocach poznacie.

Dziękuję Wam wszystkim razem i każdemu z osobna za trud wspólnego pielgrzymowania. Wiem, że Ci z Was których nie było ze mną ciałem byli duchem - ja o Was również pamiętałam. Specjalne oklaski należą się Madzi i Marcinowi oraz Benowi - za wspólne stawianie kroków i leczenie "blaz".
Mój drogi R i droga Mamo Wam dziękuję za wsparcie bez Was byłoby nam o wiele trudniej. :)

Ps. Drogi R może za rok, dwa, cztery wspólnie ruszymy pieszo przeżywać ten wyjątkowy, Kalwaryjski czas....

Ps2. Do ślubu zostało 261 dni. Za 200 dni będę już panikować. 

czwartek, 5 sierpnia 2010

W drogę z nami...

Pamiętam, że jak miałam naście lat to do każdej następnej pielgrzymki odliczanie rozpoczynałam już następnego dnia po powrocie z pielgrzymki. Tak, to były ważne momenty w moim życiu.  Takie chwile, których się nigdy nie zapomina, które czasami od nowa przeżywam w snach... 

Kalwaria  Zebrzydowska, miejsce do którego zawsze będę powracać, przyciąga mnie swoją magią. To miejsce ma w sobie taki niesamowity urok połączony z tajemniczością i niebywałą siłą oddziaływania na innych. 

źródło: http://img242.imageshack.us/img242/3553/skanuj0001u.jpg
I tak w sobotę po raz kolejny ruszamy w drogę. Nie pamiętam który to już raz będę pielgrzymować 12, 13 a może 14... Jednak tym  razem mam poczucie, że to będzie  inny czas, bardziej wyjątkowy. Myślę, że przyczyniają się do tego  intencje, z którymi będę pielgrzymowała, bo chyba tym razem są takie.. hmm jakby to określić.. bardziej dojrzale, doniosłe, ważne... przecież co innego modlić się o dostanie się na studia, a co innego prosić o dobrego Męża, z którym będzie się do końca życia.. prawda? Hmm to będzie moje ostatnie panieńskie pielgrzymowanie. Rety!

W sobotę ruszamy w drogę do Kalwarii Zebrzydowskiej... Jeśli macie potrzebę modlitwy dajcie znać, będę o Was pamiętać!

środa, 4 sierpnia 2010

Panna Młoda - istota wyjątkowo emocjonalna


Czuję, że z dnia na dzień temat ślubu wywołuje we mnie coraz więcej, bardziej intensywnych emocji. Takie pomieszanie z poplątaniem.
Gdyby tak ktoś w tym momencie zadał mi pytanie jakie 3 emocje czy uczucia mam w sobie myśląc o ślubie odpowiedziałabym od razu, że jest to mikstura radości, strachu i zaciekawienia. Ale zaznaczam, że jest tak w tym momencie...

Ktoś zapyta z czego się tak cieszysz?
Cieszę się, że obok mnie pojawił się ktoś taki jak R, że wspólnie, cierpliwie uczymy się siebie nawzajem, że zdecydowaliśmy być ze sobą póki sił nam starczy czyli miejmy nadzieję, że do końca życia i dalej.
Cieszę się, że każdy z nas odnalazł się w świecie tej drugiej strony i lubi w nim przebywać.
Cieszę się, że moja rodzina i przyjaciele lubią R ze wzajemnością.
Cieszę się, że inni się cieszą z naszego ślubu.
Cieszę się, że udało nam się znaleźć fajny termin, sale, zespół, że mamy super świadków, że oszczędzanie kasy nam jakoś idzie...
Kiedy pomyślę sobie, że to ja Monika K biorę niebawem ślub, to aż serce mocniej bije mi w piersi i odczuwam wtedy takie napięcie, bo bardzo chce się, by ten moment ślubu już nastąpił, był za chwilę... tuż, tuż... ale czas leci, wiecie zostało już tylko 268 dni!

Wtedy padnie kolejne pytanie, a czego się lękasz?
Nieznanego... W sumie mam prawo, bo przecież nigdy wcześniej nie byłam Panną Młodą, nie ślubowałam w kościele miłości na dobre i na złe... Ale tak konkretniej, to najbardziej się boję tego, że będę strasznie płakać. Fakty są niezaprzeczalne - jestem osobą wrażliwą, byle reklama, film, bajka, a ja płaczę jak bóbr. Płakałam na ślubie Magdy, Lidki, Marysi, Tryni - to na swoim nie będę? No właśnie- pomóżcie mi znaleźć sposób na to by móc uronić łezkę, a nie ryczeć jak przy obieraniu mega cebuli.

Ten sam ciekawski ktoś dopyta, a co Cię ciekawi?
Mam w sobie taką zdrową, naturalną ciekawość tego jak to będzie. Tego jak będziemy się czuć? Jak będziemy wyglądać? Co ciekawego się wydarzy? Czy goście będą zadowoleni i będą się dobrze bawić? Kto w ogóle będzie się z nami weselić? Jakie popełnimy gafy? Kto, co, jak, kiedy, gdzie... pytań tysiące. Na wiele rzeczy można się przygotować, ale wiele z nich dopiero wychodzi w praniu..

Teraz jak sobie to piszę to zdałam sobie sprawę, że w chwili obecnej panuje we mnie jeszcze luz, w dniu ślubu zakładam, że też będzie luz (przynajmniej bardzo tego chce), ale to co się będzie działo na kilka dni przed ślubem.... O matko!!! Znając swoje nastawienie i perfekcjonizm pewnie będę czuła się jak na jakichś dragach - albo w mega euforii albo w panice połączonej z wybuchami płaczu... Żeby tylko wtedy inni ze mną wytrzymali :) i mnie wspierali! Żebym sama z sobą dała radę! Muszę sobie kupić jakiś amerykański poradnik - Nie dać się zwariować. Czyli ostatnie dni przed weselem. Albo wykupić wizytę u dobrego terapeuty... Panikuję no nie?

niedziela, 1 sierpnia 2010

Niezbędna osoba na ślubie cz.2


Wybór Świadków został już dokonany i zaakceptowany. Tą, która będzie za mnie świadczyć już znacie. Nadszedł czas na to by przedstawić Wam drogiego Świadka.
Bartosz C. lat xxxx pochodzący z pięknej nadmorskiej miejscowości - Świnoujście. Pasjonat dobrych zegarków i pięknych kobiet. :) (pozdrowienia dla Moniki)

Lista zadań Świadka, podobnie jak Świadkowej, jest krótka i łatwa.
I tu ważna podpowiedź dla Was: listy zadań Świadków są ruchome. Dobra praktyka mówi, że Świadkowie powinni przed ślubem przynajmniej raz się zdzwonić i dogadać kto w którym zadaniu dobrze się czuje i może drugą stronę wyręczyć bądź wesprzeć. Pamiętajcie, że budujemy na mocnych stronach czyli staramy robić się to co wywołuje w nas efekt "wow! jak ja to lubię robić."

I tak przed ślubem Świadek:

  • Świadczy usługi doradcze w obszarze wyboru alkoholu, samochodu, stroju. Oj i tu pomoc się przyda. Póki co nie wiemy która wódka jest najlepsza, jakie kolorowe alkohole najlepiej odpowiadają gościom weselnym, jakim samochodem najlepiej przemieszczać się tego dnia. Co do stroju to myślę, że R da radę sam. W końcu ma chłopak gust! :) I liczę na to, że pójdzie do ślubu w swoim pięknym galowym mundurze.
  • Organizuje wieczór kawalerski. W naszym przypadku może być to zadanie karkołomne, gdyż ślub jest tydzień po Wielkanocy, a nasz drogi Świadek jest z daleka więc jakoś nie ma stosownych okoliczności. R mnie jednak uspokaja mówiąc, że mam się nie martwić bo on już zadba o to by odpowiednio "pożegnać" swój status(t?) kawalera.
W dniu ślubu Świadek:
  • Powinien sprawdzić czy wszystko jest załatwione i dopięte na ostatni guzik- dobrze gdyby miał przygotowaną listę rzeczy do sprawdzenia i odhaczania
  • Sprawuje opiekę nad obrączkami
  • Ułatwia przejazd Młodej Parze - płaci wódką tudzież słodyczami osobom, które zorganizowały "bramy weselne"
  • Nadzoruje i usuwa braki wszelkich napojów podczas uroczystości weselnej
  • Zaprosza na Poprawiny
  • Zachęca gości do zabawy
  • Świetnie się bawi :)
Świadek powinien świecić przykładem idealnego gościa - adekwatnie do okoliczności ubrany, uśmiechnięty, zadowolony i ogarnięty mistrz parkietu :O)
Bartku i co Ty na to?