Wierzycie w przeznaczenie? Ja tak. Wierzę w dary od Boga, dary losu i to, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Życie ciągle zaskakuje nas różnymi wydarzeniami, które początkowo wydają się bezsensowne, ale prędzej czy później wychodzi, że mają sens - niejednokrotnie głęboki. Ot choćby na przykład w ubiegłym tygodniu wyjechaliśmy z R na kilka dni do rodziców. Fajnie tak w domku można wyjść na taras, na ogródek... Ale nie o tym chciałam pisać. W drodze do domu odwiedziliśmy hodowlę kotów brytyjskich ponieważ postanowiliśmy zaprosić pod nasz dach brytyjkę. :) Wpadła nam w oko liliowa kotka, maleńka, wystraszona. Zabrać ją mieliśmy podróżując z powrotem do Warszawy. Zakupiliśmy transporter, kuwetę, zabawki. No ale jakoś nie śpieszno nam było do głośnej Wawy, postanowiliśmy o jeden dzień przedłużyć wyjazd, a tym samym opóźnić zakup Lili (tak ją nazwała Karola). Sms o 6 rano w środę zmienił nasze plany. Zawirowało, zahuczało, zawiało. Pojawiła się opcja adopcji rocznej kotki z Warszawy. Kilka telefonów, przegląd zdjęć, wymiana poglądów i opcji co dla nas i dla kotów będzie najlepsze iiii.... podjęliśmy decyzję o przygarnięciu rocznej Frajdy, kotki brytyjskiej o maści białej z ciemnymi plamkami. Zawita u nas w sobotę lub w poniedziałek. Przyznam, że nie mogę się już doczekać. Normalnie pełna ekscytacja :) Czuję, że jest nam pisana i że życie z nią to będzie wspaniała frajda!
Podziwiać ją możecie tutaj: http://www.tymabri.bricattery.pl/nfrajda.php
czwartek, 21 lipca 2011
środa, 20 lipca 2011
jaki będzie stopień trudności?
Jak na ironię losu przystało słowa "to takie proste" nie są już dla mnie proste.Chciałoby się rzecz, a miało być tak pięknie, tak prosto. W kwietniu ślub, w sierpniu jakiś egzotyczny wypad, później urządzanie nowego gniazdka, działania na rzecz powiększania rodziny. Plany.... plany... jak to niektórzy mawiają człowiek myśli, Pan Bóg kreśli. Dzień po naszej miesięcznicy usłyszałam: "to nowotwór złośliwy" trzeba działać. Nagle runął plan. Nagle w głowie zawitały pytania - co dalej? jak tu żyć? co robić? Nagle zaczęłam się potwornie bać, a w sercu zawitała pustka. Dzięki dużej liczbie obowiązków, rzeczy które koniecznie trzeba było skończyć, przekazać, skupiłam się na działaniu, odrzucałam wszelkie złe myśli na rzecz powszechnego hasła "myśl pozytywnie". Termin operacji przyszedł bardzo szybko. Ani się obejrzałam, a już było po.. Wszystko się udało. Cios zadały kolejne słowa lekarza "chemia będzie". Pierwsza myśl - matko, jestem młodą mężatką na brzuchu mam ogromną szramę, a dodatkowo niedługo będę łysa... Wiadomo, że najważniejsze jest niewidoczne dla oczu, ale ... każdy chce się dobrze czuć z samym sobą, zdecydowana większość świeżo upieczonych żon chce wspaniale wyglądać dla swojego małżonka...Bliscy mówią, że to nie jest ważne, że wszystko minie, że ani się obejrzę, a będzie już po wszystkim i zaczniemy żyć na nowo... Może i mają rację, bo czas leci szybko i wszystko może szybko przeminąć. Pytanie tylko o stopień trudności? Czy dam radę? Czy R wytrwa? Póki co staram się myśleć pozytywnie.. czasami myślę, a czasami tylko się staram...
Subskrybuj:
Posty (Atom)